sobota, 19 kwietnia 2014

Tu mieszkam

| | 6 komentarze


Comiesięczny powrót w rodzinne strony to zawsze dziwny okres. Tęsknota zawsze staje do konfrontacji z brakiem ochoty do powrotu. Ale wracam. Raz, bo wypada, dwa, bo trzeba. Akurat teraz, kiedy to zaczęły się Święta Wielkanocne.

Nie cierpię świąt. Przy przygotowaniach zawsze towarzyszy spina, robimy wszystko na ostatnią chwilę, krzyczymy na siebie bez powodu, złościmy się, mamy pretensje o wszystko. Święta to okres magiczny, tradycyjny. Powinna towarzyszyć nam przyjemna atmosfera, wszyscy powinni się kochać, szczerze wyznawać swoje uczucia, a jest zupełnie odwrotnie. Skaczemy sobie do gardeł, bo ciasto się nie udało, bo ziemniaki są przesolone, bo nie poszliśmy do kościoła, bo na śniadanie wielkanocne trzeba wstać wcześnie rano. Nie cierpię świąt.

Mieszkam w Przecławiu, to maleńka miejscowość, leżąca 20 km na południe od Mielca w województwie podkarpackim. Zielony most, kościół, zamek, ładny rynek, kilka kapliczek, dwie szkoły, dworzec autobusowy, pizzeria, fryzjer, kilka butików i Delikatesy Centrum. Tu mieszkam. W tym mieście nie wieje wiatr. Tu wieje nudą. Dlatego zawsze mówię, że pochodzę z Mielca. Zresztą, tam też spędziłem pół dzieciństwa, więc tak czy siak nie kłamię. Nie ma tu nic do roboty. Moim jedynym zajęciem jest spotykanie się ze starym przyjacielem. Idziemy na stację benzynową, kupujemy browary i pijemy na naszym zielonym moście, słuchając muzyki, gapiąc się w gwiazdy, rozmawiając o miłości, kobietach, marzeniach. To jest w tym wszystkim najlepsze.

A najgorsze zaś jest to, że za każdym razem czuję się tutaj jak w klatce. Co więcej, to miejsce wywołuje we mnie ogromną nostalgię. W swoim pokoju, w moim pięknym azylu, zakochiwałem się i cierpiałem najwięcej razy. I wieczorami dopada mnie melancholia. Wraca przeszłość. Przypomina się przesiadywanie na forach, całonocne rozmowy przez telefon, na Skype. Za każdym razem sprawdzam, czy w szafce wciąż jest kuferek z najpiękniejszymi listami, jakie kiedykolwiek dostałem i jakich nigdy więcej nie dostanę. A potem słucham muzyki, której słuchałem rok, dwa, trzy, cztery, pięć lat temu.

Potrafię wytrzymać tu trzy dni. Chciałbym przyjeżdżać tu, by odpocząć. Ale przy sześcioosobowej rodzinie jest to niemożliwe. To zawsze była szkoła przetrwania. I wystawianie mojej cierpliwości na próbę. Pozostaje mi czekać. Aż kupię własny dom. Aż założę rodzinę. Z tobą, nieznajoma.

6 komentarze:

  1. Tak, tak.
    Czekaj więc. Cierpliwość popłaca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam. Dobrze, że w międzyczasie można robić wiele przyjemnych rzeczy, na które później nie będę mieć ani czasu, ani przyzwolenia.

      Usuń
  2. Mam mieszane odczucia. Bo z jednej strony można odebrać Twój post jako swego rodzaju zarzuty wobec bliskich, że Święta mają taki ksztat jaki mają, a z drugiej strony, jako ogłoszenie matrymonialne (ost. zdanie). Nie mniej, ciekawym językiem piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można też odebrać i tak i tak. Faktycznie, brzmi to dość przykro, ale mam powody.

      Usuń
  3. A ja uwielbiam Twój styl pisania. A ten post podoba mi się tym bardziej, że sama mam podobne odczucia co do świąt. Co prawda więcej mam do zarzucenia tym Bożonarodzeniowym, ale w sumie i tak na jedno wychodzi.
    Ale chyba o to w tym wszystkim chodzi, że wracamy nawet jeśli nie mamy ochoty. Uśmiechamy się, nawet jeśli bliżej nam do płaczu niż śmiechu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W porównaniu ze świętami Bożego Narodzenia, to jest jeszcze gorzej. Pomijam, że same przygotowania trwają dłużej. Jako dziecko uwielbiałem Wigilię. Czułem wtedy magię, padał śnieg, dostawałem prezenty, oglądałem "Kevina", chodziłem na pasterkę. Teraz dorosłem i te wszystkie rzeczy nie sprawiają mi radości, bo ich po prostu nie ma.

      Usuń

 
Twitter Facebook